piątek, 18 listopada 2016

17. Obecny!

Trudno być nauczycielem,
łączyć ciepło i wyrozumiałość matki z surowością i konsekwencją ojca.
Wiedzieć tak dużo, a przekazywać szczyptę.
Być oczytanym, elokwentnym, a uczyć alfabetu.
Czekać cierpliwie na moment przebłysku u ucznia, na zrozumienie.
Cieszyć się sukcesami i martwić porażkami.
Pomagać, wspierać, motywować.
Nie zdusić nigdy pokory - u siebie.
Miałam cudownych nauczycieli. Odnosili się z szacunkiem i taktem do naszych nieporadnych zmagań z ogromem wiedzy. Nie pamiętam, by kiedykolwiek podnosili głos. To byli ludzie, którzy jednym spojrzeniem siali ciszę w klasie. Uwielbiałam ich. W trudnych dla edukacji latach osiemdziesiątych uczyli nas prawdomówności, patriotyzmu i pięknych zdań zaczynających się od słów:
- Myślę, że...
- Moim zdaniem...
- Według  mnie...
Naiwne było to nasze myślenie, ale cierpliwie pozwalali nam wyrażać własną opinię.
Słuchali z wielką uwagą.
Dzieci tych moich mistrzów uczyły później moje dzieci.

Trzy wyjątki zdarzyły się również.
Był jeden pan, który bił dzieci pięścią po głowie i jego żona, która nie umiała mówić.
Nieustannie krzyczała.
Była pani od geografii, która uczyła, że Paragwaj leży w Europie i tylko solidny wskaźnik umożliwiał jej utrzymanie równowagi.

Kiedy Dominik zaczął chorować, był w drugiej klasie szkoły podstawowej. Obecnie kończy gimnazjum.
Ma za sobą wyczyn, którego nie udźwignąłby niejeden dorosły człowiek.
Po każdej wizycie kontrolnej w klinice i męczącej podróży,  po każdym pobycie w szpitalu, już na drugi dzień najzwyczajniej w świecie szedł do szkoły. Mimo nieczynnego oka i bolącego kolana.
Nigdy nie poprosił o dodatkowy wolny dzień.
Nigdy nie używał choroby jako argumentu.
Stała na półce jak przykurzona książka.
Zabieraliśmy ją rano jadąc do Poznania i odkładaliśmy wieczorem.
Zapominaliśmy o niej następnego dnia.
Muszę dodać, że były to lata, gdy żyliśmy w ciągłym strachu o to, co wykażą kolejne badania.
Dominik znał prawdę. Nigdy nie rozmawiałam z lekarzem w cztery oczy.

Bardzo ciepło wspominam troskę wychowawczyni, która otoczyła Dominika opieką w szkole mimo, że nie mieliśmy zaświadczenia z wytycznymi i byliśmy niczym dwa znaki zapytania.
Jestem wdzięczna, że pamięta o nim nadal, zaprasza na Wigilię klasową, że zakładała tak stanowczo, że Dominik do nich wróci w drugiej, trzeciej klasie. To nic, że nie wrócił, Pani Jolu. W tej jedynej, pierwszej klasie miał najlepszą wychowawczynię, jaką mogła sobie wymarzyć matka dla syna w takiej sytuacji jak nasza.

Pan od w-fu był bardzo ważny.
Młody mógł nie znać tablicy Mendelejewa, ale z w-fu piątki i szóstki nie mieściły się w rubrykach.
I nagle trach! Zwolnienie lekarskie do końca roku.
W dodatku - zgodnie z procedurami - na świadectwie zamiast szóstki miał figurować dramatyczny wpis: ZWOLNIONY. Obecność jednak obowiązkowa.
Tego było za wiele.
- Napisz mi zwolnienie mamo, nie będę siedział bezczynnie na trybunach, kiedy oni grają. Ty wiesz, jak ja się czuję?
Wiedziałam aż za dobrze.
Mądremu człowiekowi wystarczy słowo.
Panu od w-fu wystarczyło. Wybrnął z sytuacji.
Powiedział mi później, że Dominik swoim zapałem do gry i zaangażowaniem mógłby obdzielić całą drużynę.
Zapamiętałam to zdanie. Przydało się nam w ostatnich dwóch latach.
Jeszcze wszystko przed nami, panie trenerze! Nie mazgaimy się. Ćwiczymy!

Dziękuję tym nauczycielom, którzy byli wyrozumiali, cierpliwi, taktowni.
Pozostałym dziękuję również!
Dzięki Wam wiem, że równowaga musi być zachowana zawsze i wszędzie.
A my nie możemy się kolebać.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz