poniedziałek, 14 listopada 2016

14. A ja rosnę i rosnę

Poza wyprawami do Poznania, plastrami na prawe oko, by lewe zmusić do wysiłku i kilkoma innymi drobiazgami, życie toczyło się swoim torem.
Właściwie powinnam napisać, że życie Dominika pędziło jak szalone.
Przybiegał...tak, to ważne - przybiegał ze szkoły i zaraz po obiedzie zaczynał trening na swoim wymarzonym bmx-ie.
To było przeżycie! Stałam na balkonie z dziewczynkami i podziwiałyśmy jego wyczyny.
Wieczorami oglądał filmy z trickami, które następnego dnia wytrwale ćwiczył, żeby na końcu zaprezentować się przed rodzinną widownią. Piękne to były przedstawienia, pełne pasji i perfekcji.

Dwa razy w tygodniu jechał na trening piłki nożnej. Pokochał ją z wielkim zaangażowaniem.
I nie chodziło o nowe buty sportowe czy firmowy strój. Zaczął od podstaw, czyli od biblioteki.
Chłonął książki o historii klubów sportowych, biografie wybitnych piłkarzy. Czytał uważnie bieżącą prasę. Śledził tabele rozgrywek, awanse, spadki i transfery.
Jak na dziesięciolatka miał bardzo imponujący sposób spędzania wolnego czasu. Każdą wolną chwilę podporządkowywał swojemu hobby.
Coraz częściej mówił o swoich planach na przyszłość z taką pewnością, że przyjęłam za oczywiste, że jego życie zawodowe będzie związane ze sportem.
Z radością podpisywałam kolejne zgody na udział w zawodach szkolnych i z dumą słuchałam relacji o małych i wielkich sukcesach.
Udawałam oburzoną, gdy Marek wchodził do domu po pracy a Dominik zasypywał go aktualnościami sportowymi.
Nieważne było, że zupa stygła, że wszyscy już zjedli.
Najważniejsze, że Fornalik został trenerem kadry narodowej, Frankowski królem strzelców a Błaszczykowski doznał poważnej kontuzji. Pełne emocji, gestykulacji dyskusje, wspólne mecze stały się tradycją rodzinną.
Stabilna rama z twardego drewna, która trzyma nasz rodzinny portret w całości do dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz